wtorek, 16 kwietnia 2013

"Deja dead"

"Deja dead"
Kathy Reichs
2007
Red Horse
Jest to pierwsza część cyklu Reichs pt.: "Kości". Nie ukrywam, że sięgnęłam po nią głównie dlatego, że to w oparciu o tę serię powstał serial o tym samym tytule. Dziś już nie, ale jeszcze jakiś czas temu był to mój ulubiony serial kryminalny. Teraz oglądam go już tylko sporadycznie, ale z wielkim sentymentem czytałam "Deja dead".

Jest to klasyczna historia kryminalna, w której centrum stoi dzielna pani doktor Temperance Brennan. Specjalistka od antropologii sądowej zajmuje się autopsją na podstawie ludzkiego szkieletu w Laboratorium Medycyny Sądowej w Montrealu. To do niej trafiają niezidentyfikowane szczątki ludzkich zwłok i tym samym najbardziej tajemnicze zbrodnie popełnione przed laty. W "Deja dead" na terenie kościelnego seminarium znaleziono poćwiartowane ciało, do którego identyfikacji oddelegowano właśnie Brennan. Gdy pojawia się następna ofiara pani doktor zaczyna podejrzewać, że jest to dzieło tego samego człowieka. Na podstawie badań łączy te sprawy z innymi morderstwami przed paru laty. Jednak policja, z którą współpracuje nie chcę uwierzyć w teorie o seryjnym mordercy. Próbując znaleźć dowody na potwierdzenie tezy i tym samym zapobiegnięcie następnym zabójstwom rozpoczyna śledztwo na własną rękę  Następne wydarzenia sprawiają, że sprawa morderstw staje się osobistą sprawą pani doktor...

"Wspomnienia są niczym innym jak mozaiką obrazów z przeszłości, przemyśleń i nakładających się na nie odczuć, tak przekształconych, aby przypominały rzeczywistość (...) być może to lepiej, że wszystko zaciera się wraz z upływem czasu, bowiem nie bylibyśmy w stanie znieść pewnych fragmentów przeszłości."

Muszę jednak przyznać, że troszkę męczyłam się czytając tą książkę...Zupełnie nie rozumiem po co autorka wrzucała tyle niepotrzebnych szczegółów, które nawet nie służą pobudzeniu mojej wyobraźni czy też lepszego przedstawienia scenerii. Dwustronny opis jazdy samochodem z uwzględnieniem wszystkich mijanych ulic, rogów i zakrętów (całe ich nazwy) totalnie mi nic nie mówi i nie wnosi absolutnie niczego do całej książki. Irytowało mnie to na tyle, że przeskakiwałam wiele wersów co przeszkadzało w podążaniu za akcją książki...Chociaż pewnie dla mieszkańców Montrealu mogłyby to być bardzo miłe szczegóły :P

"Empatia czasami potwornie boli"

Jeśli chodzi o powiązanie z serialem to wydaje mi się, że jest to tylko imię głównej bohaterki i jej zawód. W książce jest ona "całkowicie normalną" osobą mającą rodzinę, przyjaciół i kota. Przeciwieństwo zafiksowanej na pracy i lekko aspołecznej Bones z serialu. Tu akurat na plus dla TV ;)

Kryminały  uświadamiają mi za każdym razem przypadkowość śmierci. Ofiary z książek wychodzą z domu pijąc na szybko kawę, starając się by nie było grudek z tuszu na rzęsach nie zastanawiając się nad tym, że to może być ich ostatni poranek...

W przeciwieństwie do innych kryminałów autorka niczego nie podpowiada i nie sugeruje, tym samym odbierając nam możliwość jakichkolwiek spekulacji. By czegokolwiek się dowiedzieć musimy przeczytać ostatnie strony ;) Warto jednak wspomnieć, że jest to kryminał bardzo realistyczny i profesjonalny, nic nie bierze się z niczego, dowody same też się nie podkładają. Dużym plusem jest to, że autorka bazuje na własnym doświadczeniu gdyż sama jest uznanym antropologiem klinicznym i koronerem.

Lubimy powieści kryminalne bo są jedną wielką łamigłówką, a mózg lubi zagadki! "Deja dead" jest wyjątkowo trudną zagadką! 

Karins :)

* Książka została przeczytana w ramach wyzwania Trójka E-pik na blogu Sardegny

niedziela, 7 kwietnia 2013

"Cukiernia Pod Pierożkiem z Wiśniami"


"Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami"
Clare Compton
wyd. Dwie Siostry, 2007
 
Osobiście kocham książki, które z założenia są przeznaczone dla młodszych czytelników ;). Pewnie dlatego, że znajdziemy w nich swojego rodzaju magię (i nie mówię tutaj o zaklęciach typu "hokus pokus" :D). Chodzi raczej o atmosferę, o ciepło, które czujemy czytając i przenosząc się w czasie, do dzieciństwa. Tak właśnie ma się sprawa tej jakże uroczej książki (uroczej, bo to słowo najlepiej ją opisuje). Nie jest to dzieło wybitne, ale jest tak przyjemne i ciepłe, że pochłonęłam ową książkę, jakby była pysznym ciastkiem z kremem, w niecały wieczór (ale to tylko dlatego, że musiałam rozbić czytanie na dwa razy - od ślęczenia nad książką w półmroku zaczęła boleć mnie głowa :P). 

"To, że jest najmilszą ze wszystkich ciotek, może znaczyć, że wszystkie inne są okropne i że ona jest trochę mniej okropna od nich. W samych słowach "cioteczna babka" jest coś nieprzyjaznego, podobnie jak w imieniu Zofia." 

Historia, która dzieje się w książce, zaczyna się od przykrej wiadomości dla dwóch dziewczynek: 11-sto letniej Ani i jej młodszej siostry, pieszczotliwie nazywanej Kicią. Otóż ich tato wyjeżdża służbowo na pół roku do Australii i te dwie małe istotki zmuszone są przenieść się do ciotecznej babci, do Londynu. Jak się okazuje, nie taki Diabeł straszny... ponieważ dom, do którego się wybierają jest cudowną cukiernią, a cioteczna babcia, raczej energiczną i pełną marzeń ciocią, niż straszną starszą panią. W Londynie na Anią i Kicię czekają nowe wyzwania, nowi przyjaciele, a także nowo odkryte zdolności cukiernicze. 

"Ania z trudem oderwała się od wystawy. Przy otwieraniu drzwi zabrzęczał wesoło dzwoneczek i Ania poczuła w nozdrzach zachwycający zapach. Co to może być? - spytała się w duchu i uznała zaraz, że to świeżo parzona kawa, posmarowane masłem grzanki - i jeszcze coś, czego nie umiała rozpoznać. Pomyśleć tylko, że zamieszka w takim ładnym i tak ślicznie pachnącym domu! Co więcej, zamieszka w domu, który się nazywa "Pod Pierożkiem z Wiśniami"!" 

W książce pełno jest opisów wypieków, których spróbować można w tytułowej cukierni. Muszę przyznać, że nie raz czułam wręcz, jak tam cudownie pachnie!!! (Może to wina tego, że jestem okropnym łasuchem? Nie, na pewno nie...) Wielkim atutem są przepisy, które Zofia przekazuje Ani, dzięki czemu czytelnik ma możliwość spróbowania chociażby części pyszności, które serwuje się mu na papierze (nie miałam okazji wypróbować jeszcze żadnego z nich, ale spisałam je sobie na kartkę i wiem, że na pewno któryś wypróbuję) oraz ilustracje, które wspaniale komponują się z tekstem. 

"W kuchni było jasno i wesoło. Na szerokiej półce naprzeciwko pieca stygły jutrzejsze ciasta - duże, brązowe placki, całe obsypane orzechami, kruche pierożki z wiśniami, ogromne blachy ciemnych, lepkich pierników i złociste biszkopty, każdy ubrany cieniutkim paskiem skórki cytrynowej. Duży stół był zarzucony drewnianymi łyżkami i torebkami, z których wysypywały się cudowne przysmaki w rodzaju skórki pomarańczowej czy migdałów..." 

Mogłoby się wydawać, że książka przeznaczona jest raczej dla dziewczynek, ale polecam ją przeczytać, bądź dać ją do przeczytania także chłopcom - kto nie lubi historii o przyjaźni, spełnianiu marzeń, o wierze we własne siły, którą doskonale uzupełniają przepisy, które młodzi cukiernicy mogą sami sprawdzić? 

"Domowej roboty guziczki miętowe, w ładnym pudełku, to doskonały prezent na Gwiazdkę." 

Sądzę, że będzie to jedna z tych książek, które z pewnością przeczytam nie raz moim córkom (o ile będę je posiadać :D). Jest to (według mnie) doskonała książka zarówno dla dzieci, dla mam, jak i dla osób, które wciąż pielęgnują w sobie pewien pierwiastek dziecka.


Karina K.O. 

* Książka przeczytana w ramach kwietniowego wyzwania Trójki E-Pik na blogu Sardegny - książka, w której motyw kulinarny odgrywa ważną rolę.

piątek, 5 kwietnia 2013

"Piękne istoty"

"Piękne istoty"
Kami Garcia & Margaret Stohl
2009
Powiem szczerze, widząc zwiastuny i plakaty filmu pomyślałam: kolejna historia podobna do "Zmierzchu" tyle, że tym razem to chłopak jest "śmiertelnikiem", a dziewczyna, w której kocha się na zabój okazuje się być istotą nie z tego świata...Wydało mi się to banalne, więc nie zamierzałam odwiedzać kina, ale gdy książka przypadkiem trafiła w moje ręce, przeczytałam myśląc, że przyda mi się jakaś prosta historyjka po klasycznych lekturach :) I nie zawiodłam się! :)

"Motyle w brzuchu. Metafora do bani. Prędzej wściekłe pszczoły."

Książka opowiada historię Ethana, ucznia szkoły średniej w małym miasteczku na południu Stanów. Od jakiegoś czasu nawiedzają go bardzo realistyczne koszmary z piękną dziewczyną w roli głównej... Okazuje się, że istnieje ona naprawdę: jest nową uczennicą i tym samym wzbudza zainteresowanie całego miasteczka. To, że jest "nowa" to już okazja do plotek, ale okazuje się, że jest siostrzenicą zdziwaczałego starca, który nigdy nie wychodzi z domu i jest dla mieszkańców kimś kogo w rzeczywistości się boją, co wynika z tego, że go nie znają. Przy okazji książka pokazuje idealny przykład ksenofobii wśród małomiasteczkowej społeczności. Małe, typowe amerykańskie miasteczko i jego zżyta społeczność traktują bowiem każde przykłady wyjścia poza schemat jako coś niebezpiecznego, i tym samym ludzie postanawiają się pozbyć "nowej" zdziczałej uczennicy. Ethan mimo wszystko postanawia wyjaśnić tajemnicę swoich snów i zaprzyjaźnia się z Leną. Pojawia się też wiele tajemnic z przeszłości, które powodują, że historia wciąga nas od początku do końca. Jakie nienaturalne rzeczy działy się w mieście podczas wojny secesyjnej i jaki miały wpływ na to co dzieje się z Leną i Ethanem? Sprawdzony wątek ;)

"Historia potrafi być czasem wredna. Pochodzenia nie można zmienić, ale nie trzeba też w tym tkwić. Nikt nie musi kurczowo trzymać się przeszłości."

Podobał mi się pomysł autorek na postrzeganie magii. Moja wyobraźnia była niezwykle rozbudzona, a dom wujka Leny zmieniający się w zależności od nastroju gospodarza: majstersztyk! :) 

"Czasem problemy otaczają kogoś ze wszystkich stron i jest ich więcej, niż w ogóle można sobie wyobrazić. A gdy zabrnie się w nie dość daleko, nie pozostaje nic innego, jak tylko przedzierać się dalej - byle do przodu, żeby dotrzeć na drugi brzeg."

Okej, ja wiem, że miał to być, oprócz dobrej akcji, obraz wielkiej miłości, no ale niektóre z opisów romantyzmu jakim może odznaczać się relacja nastolatków są naprawdę tandetne...Np. "złapał palcem toczącą się po jej policzku łzę...była gorąca" No proszę, trochę realizmu...:/ Jednak w porównaniu z innymi pozycjami popularnych teraz serii nie ma ich tak dużo i są do zniesienia :)

"Nie można jechać dwoma drogami. A jeśli już się wybrało jedną, nie było odwrotu"

Bardzo polubiłam głównego bohatera: Ethana. Może dlatego, że kochał książki, oglądał "Lśnienie" po raz setny i traktuje bibliotekę jako sanktuarium. Jest zdecydowanie bliski memu sercu!

"Biblioteka była jeden dom dalej.(...)Chodziłem między półkami, wyciągając każdą książkę z obrazkiem statku pirackiego, rycerza, żołnierza czy astronauty. Mama zwykła mawiać: To mój kościół Ethanie, tak obchodzimy Dzień Pański w naszej rodzinie"

Jeśli ktoś chce zrelaksować się i szuka rozrywki to książka właśnie dla niego. Prosty język, szybka akcja i mroczny, magiczny klimat. Nie jest to jednak książka, o której będzie się często myśleć i do niej powracać. Do przeczytania i koniec. Bierzemy następną bez efektu "książkowego kaca". Niemniej jednak z chęcią sięgnę po następne części "Kronik Obdarzonych" bo jestem bardzo ciekawa jak ta historia się zakończy!! A no i chyba na czasie jednak zobaczę film! :)

Karins

*Książka przeczytana w ramach kwietniowego wyzwania Trójki E-Pik na blogu Sardegny - książka, która została zekranizowana :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

"David Copperfield"

Charles Dickens
"David Copperfield"
1850 r.
Jest to książka należąca do tzw. klasyki literatury światowej i jako do takiej do niej podchodziłam...
 Jest to powieść społeczno-obyczajowa z wieloma autobiograficznymi motywami Dickensa. Czytając ją możemy cofnąć się do epoki wiktoriańskiej, poznać możliwości ludzi, ubiór, jedzenie i cały przekrój społeczny od żebraków do bogaczy. Po przeczytaniu pierwszego tomu pomyślałam, że tylko i wyłącznie dlatego została ta książka wpisana do klasyki albo po prostu ze względu na wybitnego autora. Jak bardzo się wówczas myliłam! Po skończeniu jestem tą książką wprost zafascynowana!:) Nie tylko dlatego, że literatura wiktoriańska jest moją ulubioną, ale ze względu na emocje, które zapewniła mi ta książka. Minęło już sporo czasu, a ja nadal nie przestaje o niej myśleć!

"Czas wielkie przynosi zmiany"

Pełny tytuł książki to "Dzieje, przygody, doświadczenia i zapiski Dawida Copperfielda juniora, rodem z Blunderstone, których nigdy ogłaszać drukiem nie zamierzał" i faktycznie, poznajemy życie Davida od samiutkiego jego poczęcia aż do późnej dojrzałości. Od początku przywiązałam się do niego z całego serca i współczułam dziecku, które zostało bezlitośnie potraktowane przez opiekunów i mimo tak wielu przykrości zaznanych w dzieciństwie nadal pozostał naiwny, słodki i nie zmienia się jego dobre usposobienie. Pojawia się wiele emocji znanych nam z codziennego życia

"Nie sądziłem nigdy, aby wrodzone czy nabyte zdolności obyć się mogły, bez pracy, wytrwałości i wytkniętego celu. Takim tylko warunkom towarzyszyć może powodzenie. Zdolności i pomyślny zbieg wypadków podtrzymują zapewne drabinę po której człek się wspina, lecz szczeble jej stanowią żywioły, nie dające się zetrzeć i zniszczyć, wytrwałości i cierpliwości nic zastąpić nie może"

Jak już jednak wspomniałam dopiero w drugiej części książki zaczyna się "coś" dziać :) Pojawiają się znane nam z epoki Jane Austen intrygi, mezalianse no i pierwsza prawdziwa miłość Davida, na której drodze ściele się wiele przeszkód, co spędza sen z powiek "naszego" słodkiego chłopca :)

"Czy łzy są istotnie rosą serca?"

Dalsze jego losy i otaczających go ludzi pokazują wiele wartości i wiele zdarzeń, z którymi i my w dzisiejszych czasach musimy się borykać, co daje tej powieści charakter ponadczasowy. Na przykładzie jednego z małżeństw Dickens chciał nam przekazać jak ważna dla szczęśliwego pożycia jest wzajemna przyjaźń i partnerstwo, a nie jak to często czytało się u Austen, że żona jest tylko ozdobą salonu. I nawet największa miłość nie przetrwa jeżeli nie ma wzajemnej odpowiedzialności i troski. 

Bohaterowie wykreowani przez Dickensa mają tak wyraziste charaktery, że nie sposób by któryś był nam obojętny. Złoszczą nas, irytują, smucą, sprawiają, że ich kochamy lub nienawidzimy. Płaczemy nad ich losem i kibicujemy, gdy zaczyna im się wieść. Przez takie karykaturalne postacie nie raz też się pośmiejemy :)

Do tej pory nie mogę tak naprawdę otrząsnąć się po tej lekturze, mam wrażenie, że Copperfielda znam od lat i ciężko mi było pożegnać się z jego losami i perypetiami innych bohaterów. Musimy sobie zawsze zdawać sprawę, jak bardzo może zmieniać się nasze życie pod wpływem wypadków spowodowanych przez innych ludzi, nad którymi nie mamy kontroli i tak jak David próbować się w nich odnaleźć:) Na koniec moja ulubiona myśl słodziaka podczas zakrapianego suto spotkania:

"Na dole już prawie ktoś się potknął, stoczył się. Ktoś inny zauważył, że to pewno Copperfield. Rozgniewałem się za oszczerstwo, lecz czując, że leżę na ziemi, zacząłem przypuszczać, że jest w tym może nieco prawdy."

Karins

*Książka została przeczytana w ramach wyzwania Trójki E-Pik na blogu Sardegny :)

czwartek, 21 marca 2013

"Milion małych kawałków"

James Frey
"Milion małych kawałków"
2003 r.
wyd. G+J Książki

Gdy byłam nastolatką fascynowałam się literaturą taką jak "Pamiętnik narkomanki", "Ćpun", "My dzieci z dworca Zoo" itp. Sama nie wiem czemu ale ciekawił mnie świat i sposób myślenia uzależnionych od narkotyków, zresztą widać po tym jaką popularnością cieszy się taka literatura, że nie tylko dla mnie jest to fragment, który porusza i ciekawi wielu ludzi. "Milion małych kawałków" był dla mnie powrotem pamięcią właśnie do tych czasów. Cieszę się jednak, że przeczytałam ją dopiero teraz, gdybym to zrobiła wcześniej z książki tej nie wyciągnęłabym tak wiele jak dzisiaj.

"...stracił najcenniejszą rzecz, jaką może stracić człowiek, swoją godność.(...) kiedy człowiekowi zabierze się godność, zostaje dziura, głęboka czarna dziura, wypełniona rozpaczą, upokorzeniem i nienawiścią do samego siebie, wypełniona pustką, wstydem i hańbą, stratą i izolacją i Piekłem."

Nie będę przedstawiać tu jakiejś ewaluacji, gdyż książka jest oparta na motywie autobiograficznym. Więc tak naprawdę nie mam prawa do oceny czy była dobra czy nie...Podzielę się z Wami jednak moimi przemyśleniami pojawiającymi się podczas czytania i po jej skończeniu. Książka opowiada historię samego Jamesa Freya, wówczas 23 latka uzależnionego od narkotyków i alkoholu. Całość opowieści opiera się na jego przeżyciach podczas pobytu w ośrodku odwykowym. Czasem pojawiają się fragmenty retrospekcyjne byśmy mogli w pełni zrozumieć sytuację w jakiej znalazł się autor. Nie spodziewajmy się jednak kolejnych "barwnych" opowieści rodem z Dworca Zoo, nie jest to bowiem książka o samym upadku, opisuje raczej proces podnoszenia się z niego. Choć zdarzą się pewne fragmenty, które będą nas szokowały czy nawet budziły głęboki niesmak.

"Nie liczy się czy Nałogowiec jest biały, czarny, żółty czy zielony, bogaty czy biedny czy gdzieś pomiędzy, czy jest największą Sławą na Planecie, czy jest kompletnie nieznany.(...)czy jest uzależniony od narkotyków, alkoholu, przemocy, seksu, jedzenia, hazardu czy jeb***** Flintstone'ów. Życie Nałogowca jest zawsze takie samo."

Sam styl pisania Freya ma w sobie coś z poezji, jednocześnie jego relacja zawiera wszystko byśmy mogli w pełni poznać sposób i tok jego myśli. Wprowadza nas w umysł człowieka uzależnionego...Nic nie ukrywa.

"Podłoga mi się nie podoba i nie chcę być na podłodze, ale nie mogę się powstrzymać."

Moim zdaniem jest to książka o próbie wybaczenia samemu sobie i o tym jak bardzo możemy nienawidzić siebie. Ciężka walka bohatera o odzyskanie szacunku do samego siebie budzi współczucie, jest to bowiem nierówna walka a statystyki pokazują, że tylko około 15% uzależnionych ma szansę na wyjście z nałogu. Książka może zmienić sposób myślenia ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z nałogowcami by nie traktować ich z pogardą, daje wgląd w samo zjawisko, odpowiada na pytania, które boimy się zadać, a przede wszystkim daje nadzieję.

"Rany, które nigdy się nie goją, można opłakiwać tylko w samotności"

Sama w sobie jest spójną opowieścią i sprawia, że przywiązujemy się do bohaterów (pacjentów ośrodka) i z całego serca pragniemy by im się udało. Mimo tak ciężkiego tematu było wiele momentów, w których naprawdę się uśmiałam, chodzi tu głównie o humor słowny, teksty głównego bohatera. Moim zdaniem takie książki są nam potrzebne byśmy lepiej rozumieli otaczający nas świat. Muszę jednak uprzedzić, że zmusza do refleksji i to niekoniecznie tej przyjemnej. A dla tych, którzy w jakiś sposób są związani z tematem, czy to bezpośrednio, czy poprzez bliskich jest to najlepszy podręcznik, najlepszy bo prawdziwy.

"Trudniej jest być miękkim niż twardym. Mogłoby mnie skrzywdzić coś oprócz mnie."

Karins 

wtorek, 12 marca 2013

"Deszczowa Piosenka"

"Deszczowa Piosenka"
Teatr Muzyczny ROMA
reż. Wojciech Kępczyński
Premiera spektaklu: 29 września 2012

Będąc ostatnio w Warszawie miałam okazję "liznąć" trochę kultury. Wybór padł na musical Teatru Muzycznego ROMA.
Powiem szczerze - była to bardzo szybka i bardzo (jak się okazało później) trafna decyzja. "Deszczowa Piosenka" (ang. "Singing In The Rain") Teatru ROMA to sceniczna wersja filmu, który nakręcony został w 1952 roku, i niewątpliwie należy do klasyki kina. Nie powinno to oczywiście nikogo dziwić. Nawet jeśli ktoś filmu nie widział, to przecież potrafi -chociażby- zanucić tytułową piosenkę.

O czym śpiewa się w deszczu?

Akcja rozgrywa się w Hollywood pod koniec lat 20. Dlaczego akurat wtedy? Był to krytyczny dla branży filomowej okres - przechodzenia z filmu niemego na dźwiękowy. Właśnie to wydarzenie jest tłem całej historii, w której poznajemy i śledzimy losy przyjaciół - Dona Lockwooda (Dariusz Kordek)* gwiazdy kina (którego można porównać dzisiaj do chociażby Ryana Goslinga), za którym szaleją kobiety; Cosma Browna (Jan Bzdawka) - przyjaciela od lat dziecięcych Dona; młodej i obiecującej aktorki Kathy Selden (Ewa Lachowicz), która zajmuje miejsce innej gwiazdy, niepotrafiącej śpiewać Liny Lamont (Barbara Kurdej-Szatan).
Oczywiście czym byłaby historia bez licznych intryg. Rywalizacja między paniami oraz romans gwiazdy z debiutantką są tymi najbardziej znaczącymi.

Wrażenia?

Zdecydowanie fantastyczne! To mój drugi musical w życiu (pierwszym był "Rent") i muszę powiedzieć, że "Deszczową Piosenkę" oglądałam z bardzo wielką przyjemnością. Warto również wspomnieć, że poza wspaniałymi układami choreograficznymi (podziwiam aktorów za to, że potrafią śpiewać, steppować, tańczyć, no i grać - i pamiętają wszystkie kroki, słowa oraz gesty), oprawą muzyczną jak i wizualną, humor bijący ze sceny wciąż sprawiał, że na ustach miałam szeroki uśmiech.

Największym "szokiem" była oczywiście tytułowa piosenka, wykonana przez Dariusza Kordka. Czemu? Powiem tyle: publiczność prawie wstawała z miejsc, by (nie wierząc własnym oczom) zobaczyć, co się dokładnie na scenie (i tuż pod nią) dzieje. A działo się. :D
Jeśli tylko ktoś z Was, miałby okazję zobaczyć "Deszczową Piosenkę" polecam zakupić miejsce w tak zwanej "strefie deszczowej". Dlaczego? Cóż, w końcu wszyscy powinniśmy "zaśpiewać w deszczu". ;)

Zdecydowanie musical ten mogę polecić każdemu (dosłownie).
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mogą wybrać się do Warszawy, ale na pewno w większych miastach można wybrać się do teatru na inne przedstawienia.

Kino kinem, ale możliwość zobaczenia "na żywo" jakiejś sztuki jest na pewno czymś wyjątkowym. ;)

*Aktorzy podani w nawiasie, są tymi, których miałam okazję podziwiać. Obsada oczywiście jest różna, w zależności jak się trafi (lub wybierze samemu). ;)


 

Karina K.O.

środa, 6 marca 2013

"Lśnienie"

Stephen King
"Lśnienie"
1997 r.
Prószyński i S-ka

"...i wtedy czuwał już wyłącznie wiatr, wścibski, poświstujący pod okapami, a z góry jasnym, przenikliwym wzrokiem patrzyły gwiazdy."

Oj długo ta książka stała na mojej półce...Może dlatego, że przyjemność jej czytania chciałam zostawić sobie na później ;) Na całe szczęście jakimś cudem nie widziałam jeszcze filmu więc nie miałam żadnego wzorca. Pierwsze co oczywiście rzuca się w oczy to specyficzny styl pisania Kinga: chaotyczny, psychodeliczny z mnóstwem niejednoznacznych alegorii i wtrąceń, wszystko pisane "prosto z mostu". U Kinga myśli bohaterów żyją własnym życiem, są nieuporządkowane, nie można nad nimi panować, nagłe zaskakujące skojarzenia bohaterów nadają tej powieści "schizofreniczny" charakter.

"To bardziej przerażające, niż gdyby ktoś obcy skradał się po korytarzach. Od obcego można uciec. Nie można uciec od samego siebie."

W książce poznajemy wiele różnych pomniejszych historii każdego z bohaterów. Poznajemy wydarzenia, które miały wpływ na ukształtowanie osobowości każdego z nich. Głównym bohaterem jest rodzina Torrance'ów: ojciec Jack, matka Wendy i ich syn Danny. Już od początku wiadomo, że nie jest to zwyczajna rodzina. Zarówno Jack jak i Wendy pochodzą z patologicznych rodzin i nie mieli łatwego dzieciństwa. W ich małżeństwie tez nie dzieje się dobrze, gdyż Jack popadł w alkoholizm i stracił pracę. Łączy ich jednak Danny, czyli dzieciak, który posiada zdolność tytułowego "lśnienia". Cała rodzina dostaje jednak szansę: Jack otrzymuje posadę dozorcy w hotelu "Panorama" położonego w miejscu, które zimą zostaje całkowicie odcięte od świata, gdzie będą zdani tylko na siebie. Jak to zwykle u Kinga bywa Jack jest alkoholikiem(od roku nie pijącym) i pisarzem oczywiście :P Wydaje mu się, że hotel będzie idealnym miejscem do skończenia sztuki i odbudowania rodzinnych więzi. Jednak hotel i wszystko co się w nim czai będzie chciało mu w tym przeszkodzić. Danny ma coraz więcej halucynacji i jak na niespełna 6-cio letniego chłopca próbuje dowiedzieć się co tak naprawdę dzieje się w hotelu "Panorama". Cały czas czytając książkę zastanawiałam się czy są to tylko omamy prowadzące do obłędu czy też "coś" faktycznie czai się w starym hotelu.

"To nieludzkie miejsce czyni z ludzi potwory"

Jest to moim zdaniem, głównie opowieść o szaleństwie, do którego powoli hotel doprowadza Jacka Torrance'a. Czy jest to coś nadnaturalnego czy tylko i wyłącznie własne sugestie? Jak często pod wpływem intensywnych myśli wydaje nam się, że widzimy kogoś stojącego w drzwiach czy słyszymy odgłosy kroków. Jak powiedział Goya : "Gdy rozum śpi budzą się demony". Czy jest to jednak tylko obłęd czy też w starym hotelu faktycznie są "duchy"?? Dla mnie to było pytanie, które sprawiło, że chciałam dowiedzieć się jak skończy się ta historia.

"Kiedy ktoś niechcący wtyka rękę w gniazdo os, nie obiecuje diabłu, że zrezygnuje ze swego cywilizowanego ja, które cechuje miłość, szacunek i honor. To się po prostu dzieje. W sposób bierny, bez udziału woli, człowiek przestaje się kierować rozumem, zaczyna zaś słuchać zakończeń nerwowych; w pięć sekund z absolwenta college'u łatwo przemienia się w kwilącą małpę."

Emocje, które gwarantuje Wam "Lśnienie" to przede wszystkim ciekawość i przerażenie, szczególnie, gdy w mniej więcej 3/4 książki akcja rozwija się na dobre. Nie będziecie mogli przestać czytać, mocne skupienie będzie mimowolne i to wszystko w towarzystwie dobrej dawki adrenaliny! Ja po skończeniu tej książki wiem przynajmniej jedną rzecz: nigdy w życiu nie zatrzymam się w hotelu o nazwie "Panorama"! ;)

Karins ;)